sobota, 8 grudnia 2012

Pierwszy grudniowy weekend

Wiem, że z założenia miałam tu pisać o Pradze, ale zasady są po to, żeby je łamać. Poza tym, któż oprze się urokowi Karlovych Varů? W zeszłą sobotę to właśnie tam udaliśmy się ze znajomymi. Jak wycieczka, to wycieczka - nie mogło zabraknąć kanapek, batoników na drogę i innych smakowitości, ale też nie mogło zabraknąć pobudki o bezbożnej godzinie. Zadowoleni z tego, że udało nam się dotrzeć na dworzec na czas, wsiedliśmy do pociągu i już po trzech godzinach wysiedliśmy w budzących się do życia (o jedenastej?) Karlovych Varech. Pogoda? Mróz, słońce, może nie idealna na takie zwiedzanie, ale jaka piękna!  Spędziliśmy cały dzień chodząc wśród urokliwych kamienic, podjadając gorące Karlovovarské oplatky, pijąc niezbyt smaczne, ale jakie zdrowe wody termalne, czyli robiąc to wszystko, co prawdziwi kuracjusze, tylko szybciej. Wjechaliśmy kolejką linową na punkt widokowy, żeby obejrzeć miasto z góry i pocieszyć oko ośnieżonym krajobrazem Krušných hor (oraz dla samej frajdy, jaką daje prejażdżka kolejką), a póżniej, nieco już zmarznięci, zasiedliśmy do obiadu w tajskiej restauracji. W tym momencie zaczęła się właściwie nasza droga powrotna - przespacerowaliśmy się koło cerkwi oglądając piękną architekturę, zatrzymaliśmy się na chwilę przy jarmarku bożonarodzeniowym (konkretniej, przy stoisku z grzanym winem), i po ostatnich zakupach ruszyliśmy na dworzech. Kilka ostatnich spojrzeń na miasto, i już mknęliśmy w kierunku Pragi. 






















Na tym oczywiście nie koniec pryjemności poprzedniego weekendu. Z racji tego, że odwiedził mnie Mój Mężczyzna, staraliśmy się spędzić ten czas jak najciekawiej. W zeszłą sobotę miało miejsce uroczyste rozświetlenie choinki na rynku Starego Miasta - z oczywistych względów nie mogliśmy wziąć w nim udziału, ale w niedzielę przeprowadziliśmy wnikliwą inspekcję wszystkich jarmarków na prawym brzegu Wełtawy. Zaczęliśmy na náměstí Míru. W kościele akurat zaczynała się masza, wstąpiliśmy na chwilę. Poczyłam się bardzo świątecznie, domowo i po prostu przyjemnie. W środku było pięknie, wszystko bardzo jednorodne - gotycka snycerka, nieprzesadzone freski, naprawdę ładnie. Do tego śpiew po łacinie, organy... Żeby jednak nie przeszkadzać innym, wyszliśmy, na samym początku. Jarmark przed kościołem - bardzo klimatyczny. Można tam znaleźć wszystko, szwarc mydło i powidło. I dobre jedzenie, ale to akurat najmnej ważne. Ciekawy pomysł to "świetlny dach" nad wszystkimi budkami, można poczuć magię tych świąt. Z  náměstí Míru ruszyliśmy na Karlovo náměstí (tam akurat nic się nie działo), a później na náměstí Republiky. I znowu, szwarc, mydło i powidło, do tego pan grający na kieliszkach i pieczone kasztany. Smaczne, ale trudne w obsłudze moim zdaniem. Ciekawostką jest też biały svařák, czyli grzane wino - nigdzie do tej pory się z takim nie spotkałam. Jest mniej słodki niż czerwony, i bardzo dobrze działa na mrozie. Możnaby pomyśleć, że po odwiedzeniu dwóch jarmarków będziemy mieli dość; najlepsze jednak dopiero przed nami. W końcu dotarliśmy na rynek Starego Miasta. Bardzo podoba mi się choinka - ubrana w złote światełka, ze słomianymi ozdobami i wielkimi cukierkami, wygląda zupełnie jak tradycyjna choinka w czeskim domu (albo moje o niej wyobrażenie). Na domkach wielkie pierniki, na scenie muzyka z gór, oprócz tego prażone migdały i oglądanie kowala przy pracy. Stężenie świątecznej atmosfery bardzo wysokie, więc idąc przez Václavák już tylko zerkaliśmy, na budki. Swoją podróż zakończyliśmy w wyjątkowej restauracji. Pod numerem 56, w pasażu Fenix, znajduje się lokal o nazwie Výtopna, w którym piwo jest serwowane przez pociągi.