niedziela, 24 lutego 2013

Wstyd i hańba, skandal i granda!

Kilka wiadomości go ogólnej wiadomości:
1. Przedłużyłam Erazmusa. Zostaję w Pradze (czyli wszystko idzie zgodnie z planem, hura!) i będę się tu trzymać rękami i nogami, względnie pazurami i zębami, ot co!
2. Poskładałam papiery na kilka stypendiów, żeby w przyszłym roku nie wracać do Wrocławia. Dlaczego? Patrz punkt 1.
Ale najważniejsze jest...
3. Od ponad miesiąca nie mieszkam w akademiku. Zamiast tego mieszkamy razem z Michałem w sympatycznym, choć jeszcze nie zupełnie przytulnym pokoju za kuchnią. Wydaje mi się, że nie muszę tego pisać, ale na wszelki wypadek wspomnę jedynie, że jestem przeszczęśliwa, naprawdę przeszczęśliwa.

Sprawy przeprowadzkowe, stypendialne, dziekanatowe i ogólnoadministracyjne są tylko jednym powodem, dla którego nie pisałam tutaj nic aż od grudnia. Drugim, być może przeważającym, jest fakt, że mój kochany aparat w wieku ponad pięciu lat odmówił posłuszeństwa i nawet nie chce się włączyć. Miałam nadzieję, że może przechodzi po prostu okres buntu, ale niestety wygląda na to, że sprawa jest poważniejsza. Nie traćmy jednak nadziei - w kierunku mojego konta zmierza dopłata grantu z Erasmusa, którą mam zamiar przeznaczyć na ten szlachetny cel. 

Dziś jest już prawdopodobnie zbyt późno, żeby pisać więcej, ale powiadam Wam - to tylko preludium. Spodziewajcie się więcej - i literek i zdjęć (robionych przez Michała) :)





sobota, 8 grudnia 2012

Pierwszy grudniowy weekend

Wiem, że z założenia miałam tu pisać o Pradze, ale zasady są po to, żeby je łamać. Poza tym, któż oprze się urokowi Karlovych Varů? W zeszłą sobotę to właśnie tam udaliśmy się ze znajomymi. Jak wycieczka, to wycieczka - nie mogło zabraknąć kanapek, batoników na drogę i innych smakowitości, ale też nie mogło zabraknąć pobudki o bezbożnej godzinie. Zadowoleni z tego, że udało nam się dotrzeć na dworzec na czas, wsiedliśmy do pociągu i już po trzech godzinach wysiedliśmy w budzących się do życia (o jedenastej?) Karlovych Varech. Pogoda? Mróz, słońce, może nie idealna na takie zwiedzanie, ale jaka piękna!  Spędziliśmy cały dzień chodząc wśród urokliwych kamienic, podjadając gorące Karlovovarské oplatky, pijąc niezbyt smaczne, ale jakie zdrowe wody termalne, czyli robiąc to wszystko, co prawdziwi kuracjusze, tylko szybciej. Wjechaliśmy kolejką linową na punkt widokowy, żeby obejrzeć miasto z góry i pocieszyć oko ośnieżonym krajobrazem Krušných hor (oraz dla samej frajdy, jaką daje prejażdżka kolejką), a póżniej, nieco już zmarznięci, zasiedliśmy do obiadu w tajskiej restauracji. W tym momencie zaczęła się właściwie nasza droga powrotna - przespacerowaliśmy się koło cerkwi oglądając piękną architekturę, zatrzymaliśmy się na chwilę przy jarmarku bożonarodzeniowym (konkretniej, przy stoisku z grzanym winem), i po ostatnich zakupach ruszyliśmy na dworzech. Kilka ostatnich spojrzeń na miasto, i już mknęliśmy w kierunku Pragi. 






















Na tym oczywiście nie koniec pryjemności poprzedniego weekendu. Z racji tego, że odwiedził mnie Mój Mężczyzna, staraliśmy się spędzić ten czas jak najciekawiej. W zeszłą sobotę miało miejsce uroczyste rozświetlenie choinki na rynku Starego Miasta - z oczywistych względów nie mogliśmy wziąć w nim udziału, ale w niedzielę przeprowadziliśmy wnikliwą inspekcję wszystkich jarmarków na prawym brzegu Wełtawy. Zaczęliśmy na náměstí Míru. W kościele akurat zaczynała się masza, wstąpiliśmy na chwilę. Poczyłam się bardzo świątecznie, domowo i po prostu przyjemnie. W środku było pięknie, wszystko bardzo jednorodne - gotycka snycerka, nieprzesadzone freski, naprawdę ładnie. Do tego śpiew po łacinie, organy... Żeby jednak nie przeszkadzać innym, wyszliśmy, na samym początku. Jarmark przed kościołem - bardzo klimatyczny. Można tam znaleźć wszystko, szwarc mydło i powidło. I dobre jedzenie, ale to akurat najmnej ważne. Ciekawy pomysł to "świetlny dach" nad wszystkimi budkami, można poczuć magię tych świąt. Z  náměstí Míru ruszyliśmy na Karlovo náměstí (tam akurat nic się nie działo), a później na náměstí Republiky. I znowu, szwarc, mydło i powidło, do tego pan grający na kieliszkach i pieczone kasztany. Smaczne, ale trudne w obsłudze moim zdaniem. Ciekawostką jest też biały svařák, czyli grzane wino - nigdzie do tej pory się z takim nie spotkałam. Jest mniej słodki niż czerwony, i bardzo dobrze działa na mrozie. Możnaby pomyśleć, że po odwiedzeniu dwóch jarmarków będziemy mieli dość; najlepsze jednak dopiero przed nami. W końcu dotarliśmy na rynek Starego Miasta. Bardzo podoba mi się choinka - ubrana w złote światełka, ze słomianymi ozdobami i wielkimi cukierkami, wygląda zupełnie jak tradycyjna choinka w czeskim domu (albo moje o niej wyobrażenie). Na domkach wielkie pierniki, na scenie muzyka z gór, oprócz tego prażone migdały i oglądanie kowala przy pracy. Stężenie świątecznej atmosfery bardzo wysokie, więc idąc przez Václavák już tylko zerkaliśmy, na budki. Swoją podróż zakończyliśmy w wyjątkowej restauracji. Pod numerem 56, w pasażu Fenix, znajduje się lokal o nazwie Výtopna, w którym piwo jest serwowane przez pociągi. 









środa, 28 listopada 2012

Mglisty listopad

Listopad już prawie dobiegł końca, a u mnie, zadawałoby się, cisza. 
Nic bardziej mylnego. Udało mi się w tym miesiącu doświadczyć niewątpliwej naukowej przyjemności, jaką jest pisanie referatu we Všeobecné studovně Národní knihovny v Praze. Nie wiem, jak to jest w przypadku innych studentów - na mnie barokowe wnętrza działają odprężająco. Przynajmniej takie, jak to; przyjemnie jest zrobić sobie przerwę w pracy i popatrzeć na stary piec kaflowy lub malowidła na ścianach. Druga sprawa, że zawsze jestem spięta, kiedy po raz pierwszy odwiedzam taki przybytek nauki. Bo czy na pewno wiem, jak się zachować? Na szczęście w tym przypadku pierwsze koty siedzą już za płotem, w związku z czym każda następna praca naukowa w tej czytelni będzie dla mnie motywującą przyjemnością. Od razu lepiej się myśli, kiedy prawidłowy szyk zdania podpowiadają duchy jezuickich braciszków.
Autor: Anton Fedorenko
Co jeszcze odkryłam w listopadzie? Cóż, utwierdziłam się jednoznacznie w przekonaniu, że sami tworzymy sobie wyjątkowe dni. Ładna pogoda to tylko pół sukcesu. To znaczy, bez naszej współpracy wszystko na marne. Nie trzeba dużo. Wystarczy zrobić coś inaczej, niż zawsze. Nie jechać do domu od razu po zajęciach - zjeść drugie śniadanie na ławce nad rzeką. Wrócić czasem piechotą. Na spacerach odkrywa się wiele pięknych rzeczy, spotyka się ciekawych ludzi, tego nie da się zrobić siedząc w pokoju i gapiąc się w ekran. Więc staram się, choć czasem po prostu nie ma jak, walczyć z samą sobą o swoją codzienną dawkę zdziwienia.

Nigdy nie pomyślałabym, że tak polubię mgłę. I tak, mówię tu o szklance mleka wylanej wprost za okno, która ogranicza widoczność do najbliższego drzewa, ale mówię też o szarej woalce unoszącej się w powietrzu, raz grubszej, raz cieńszej, która zasłania Pragę kolejnymi warstwami. To miasto jest stworzone dla mgieł. Ze swoimi wieżami, ze swoją pagórkowatą rozłożystością, z setką mostów przerzuconych nad wstęgą rzeki tworzy wymarzoną scenerię. Jednego dnia panorama urywa się w mlecznym obłoku po piątym planie, innego słońce w delikatnej mgiełce rzeźbi sto różnych odcieni szarości, każdy zgodnie ze sztuką. 
Ale co ja tam wiem. Popatrzcie sami.
















środa, 7 listopada 2012

Moje przyjemności

Spacer w słoneczny dzień; piękne światło na jesiennych liściach, niebieskie niebo z kilkoma chmurkami. Lekkie zmęczenie, jabłka z sadu. Zobaczyłam szczura na wolności, kaczki szykują się do zimy. Nie pozwalam wywrotce zepsuć mi dnia. Zbiegam po wielkich schodach w nieznaną ulicę.
---

Kiedy pogoda jest piękna i nie przegapię tego momentu w tramwaju, kiedy mam z góry widok na Pragę rozłożoną na pagórkach. A potem, zamiast wrócić do domu jak zwykle, wybieram okrężną drogę.

---
Czekoladki kupowane na sztuki. Zjadam je tak, żeby coś podkreślały, i śmieję się w twarz kaloriom. I tak jestem na spacerze. Sklep z czekoladkami i blaszanymi pudełkami, i kubkami z Muchą i Klimtem. Jakbym cofnęła się w czasie. 
---
Poznaję na nowo znane już miejsca. Odkrywam uliczki, na które nie zwróciłam wcześniej uwagi. Pozwalam sobie na szaleństwo w sklepach z pamiątkami i piszę listy do późna. 
---
Zaszywam się pod kołdrą i udaję, że nie istnieję. Potem udowadniam sobie, że jednak istnieję. Pozwalam sobie na nieróbstwo i lenistwo, a potem robię coś, żeby nie mieć poczucia winy. Zwyciężam nad sobą.
---

Pozwalam życiu się zaskoczyć i ufam przeczuciom. Na przykład? Że warto przejść się do dalszego sklepu, skoro jest ładna pogoda. Skąd bym się mogła spodziewać po drodze latawców puszczanych przez całe rodziny? Słucham śmiechów i zdyszanych oddechów zasmarkanych mistrzów do spraw aerodynamiki; budzę swoje wspomnienia znad Morza Północnego.

---
Słyszę swoje imię dobiegające spod żółtych liści zmokniętego klonu. Świat staje na chwilę na głowie, a ja znajduję w mroku bezpieczne ramiona.
---
Ciasto z czekoladą i bananami. Do tego ciepłe mleko.
---
Długi spacer w nieznane. Podwójna tęcza na niebie nad dachem domu z kogucikiem. Pocałunki w deszczu i to, jak gubimy się i znajdujemy. 
---
Poczucie, że ktoś się troszczy. Sto tysięcy herbat z miodem i cytryną.
---
Być blisko.