środa, 3 października 2012

Dziesięć dni później.

Poprzednia notka nie bez przyczyny zakończona została asteryskiem - napisałam ją pierwszego dnia, jak tylko tu przyjechałam i rozpakowałam niewielką, ale najważniejszą część moich gratów. Pierwsze wrażenia człowieka z gorączką (wyjazdową, ale nie tylko) już trochę ostygły, 10 dni w Pradze już za mną. Katar minął, czas zająć się faktografią!

Co się przez ten czas działo - spamiętać i spisać nie sposób. Ale bez wątpienia przyznać można, że były to dobre rzeczy. Poznałam wielu przesympatycznych ludzi z różnych zakątków świata, o różnych zainteresowaniach, pasjach i historiach. Z niektórymi widuję się więcej, z innymi mniej, niektórych dopiero poznam. Wszystko dopiero się rozkręca.

Klub międzynarodowy w trakcie Orientation Week zaproponował nam bardzo wiele - od poniedziałkowej imprezy zapoznawczej i Photo Game, przez środowy Žižkov run aż po spokojną wizytę w Galerii Narodowej na wystawie Epopei Słowiańskiej Alfonsa Muchy.

Apoteoza Słowiańszczyzny

Część tych planów zrealizowałam, w części nie wzięłam udziału, w części zaś, ku mojej radości, towarzyszył mi mój chłopak. Przy okazji jego odwiedzin dowiedziałam się o moim akademiku bardzo ciekawej rzeczy - w ciągu miesiąca można przenocować kogoś w swoim pokoju 6 razy zupełnie za darmo! Nie dość, że panie są miłe, to jeszcze taki komfort. Tym bardziej, że współlokatorka do tej pory się nie pojawiła (a więc zapewne się już nie pojawi). 

Aktywnością niezaplanowaną przez IC CUNI, czyli wspominany wyżej klub międzynarodowy, była niedzielna wyprawa do Ikei. Niestety, nie uchowały się żadne zdjęcia - a mogliśmy wszyscy zostać Indianami! Oprócz rozrywkowego, wyprawa ta jednak miała również wymiar praktyczny. Mam garnki! Mogę gotować! Radości nie ma końca!  Akademikowa kuchnia, mimo dość odstraszającego pierwszego wrażenia, jest znośna (oprócz weekendów - wtedy tonie w śmieciach). Co ciekawe, to jedno z lepszych miejsc do zapoznawania nowych ludzi. Gotując gulasz poznałam parę z Paragwaju, która od pięciu lat studiuje w Pradze chemię. Niestety, ich jedzenie właśnie skończyło się gotować, kiedy miałam zapytać, dlaczego właściwie przyjechali tu z drugiego końca świata...

W poniedziałek rozpoczął się semestr. Oficjalnie. Nieoficjalnie jest zamieszanie z zajęciami, których nazwy nie pokrywają się z tym, co się na nich robi, na których jest poziom za niski albo za wysoki dla mnie, i na które okazuje się, że nie chcę chodzić. Lub bardzo chcę, ale się boję. Rozpoczęłam z przytupem, od zajęć z prof. Jiřím Holým, który napisał najlepszy podręcznik do zajęć, które prowadzi. Wszyscy się z niego uczą. Jak wygłosić referat niepiękną czeszczyzną przed kimś takim?

Na szczęście w tych pierwszych dniach nie byłam sama. W chwilach wolnych od zajęć chodziliśmy z Michałem po Pradze i odkrywaliśmy nowe zakątki. Jeśli słyszeliście kiedyś, że Muzeum Narodowe jest w poniedziałki za darmo - to już dawno nieprawda. Ponadto - budynek historyczny jest zamknięty do roku 2015, a nowy budynek - do 22 listopada. W ramach rekompensaty polecam prywatne Muzeum Lego. 

Taj Mahal z klocków. Ten zestaw można kupić i złożyć samemu!
Na koniec zdjęcie z ogrodu klasztornego - tego koło mojego akademika. Doskonałe miejsce na spacery. 
I te jabłka!



1 komentarz: