środa, 17 października 2012

Krótka historia o języku hebrajskim.

Hebrajski to nie język. To przygoda na całe życie. Może dlatego, że zaczęłam się go uczyć w gronie wspaniałych ludzi, którzy obudzili we mnie pasję i pokazali, że nawet jeśli język jest trudny (a jest!) i różni się od tego, co znałam dotychczas (a różni się!), da się to pokonać z przyjaznymi ludźmi u boku. Myślę, że Beatlesi wiedzieli o tym wcześniej, skoro stworzyli taką piosenkę: 


Powróćmy jednak do tematu (nawet jedno wyświetlenie budzi we mnie potworną chęć obejrzenia całego filmu) - hebrajskiego nie da się zostawić. Dlatego po przyjeździe do Pragi znalazłam szkołę językową, która odpowiada moim wymaganiom. Jak już pisałam gdzieś wcześniej, test początkowy napisałam na gimel, czyli dobrze, i zaprzyjaźniam się z czerwoną, grubą książką. Pierwszych kilka rozdziałów troszkę kojarzę, o kibucu i Chanie Senesz, i o Becalelu... Nie jest źle. Ale jakie były początki?

W poniedziałek miałam się stawić w szkole Laudera (we Wrocławiu też taka jest, od razu poczułam się trochę bardziej jak u siebie) trochę wcześniej. Otrzymałam legitymację, kupiłam podręcznik i słownik, pełna zapału i cholernie przestraszona zasiadłam w nieco zbyt małej ławce. Nieco przestraszony wyraz twarzy nie opuścił mnie do końca zajęć. Pan jest z Tel Avivu. Połowy nie rozumiem. Nie pamiętam żadnych słówek, nie odmieniam, Kali nawet nie mieć i być, ale po prostu zniknąć. Groza i żelazne postanowienie, że przed kolejnymi zajęciami sumiennie sobie to wszystko powtórzę.

Jak się to skończyło? Oczywiście nie powtórzyłam, bo jestem leniwa, oraz miałam do załatwienia pranie, gulasz (obowiązek wtorkowy, ostatecznie zrealizowany w środę, przepieprzony ale dobry), zgubiony aparat w Pardubicach... Masa rzeczy. To nic. Dziarsko pojechałam znów na zajęcia, pan Jonatan jakby wyraźniej mówił, ja jakbym więcej pamiętała, zajęcia minęły zanim się obejrzałam.

Nie mogę się doczekać, aż usiądę do tych zadań. Co prawda w mojej głowie mieszają się teraz wszystkie znane mi języki, więc czasem zamiast hebrajskiego wypada słówko hiszpańskie, ale nie jest już tak źle jak w poniedziałek. Znalazłam się w nowym, ale przyjaznym środowisku. Są ludzie w różnym wieku, znający różne języki, z różnych stron. 

Nie wiem, co tak działa, język, kultura, rodzaj wspólnoty jaką się tworzy z innymi. Czymkolwiek jest, uzależnia. To przygoda na całe życie. (Patos, Portos i Aramis są dziś ze mną, widać?)

Wyjątkowo nie praski motyw - Mikulovski cmentarz, jak najbardziej w temacie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz