Udało się. Po wstaniu o bezbożnej
godzinie (czyli w zasadzie każdej przed ósmą), przejechaniu swoich
kilometrów, przesiadkach i perypetiach tramwajowych, jestem! Z
plecakiem na plecach, torbami i tobołkami sunę ku przeznaczeniu
(patos) lub raczej przyszłemu miejscu zamiesz(k)ania.
Witają mnie miłe panie, chyba cieszą
się, że chociaż z Erazmusa – dogadam się z nimi po czesku.
Potem przemiła pani w bloku trzecim (brzmi więziennie?) pokazuje mi
co, gdzie i jak. Opuszcza mnie jeszcze przed otwarciem przeze mnie
drzwi. Czy celowo?
Na forum tegorocznych Erazmusów z
Větrníka kilka dni temu pojawił się ten
filmik:
Miła zapowiedź, świetny suspens w
muzyce, ale... To chyba jest jakiś nowszy pokój.
Łóżka zestawione stopami na pewno są
jakimś czynnikiem integracyjnym, a szum lodówki będzie mnie
kołysał do snu. Strategicznie wybrałam wszystko bliżej okna. Plus
– duże biurko, minus – składa się z wielkiego, podłamanego
blatu opartego o dwie szafki. Ale to nic, jest przestrzeń twórcza i
tajna szuflada, jest ok.
W szafie znalazłam podpis z 1988 roku.
Jakiś Jugosłowianin mieszkał tu przez rok i bardzo się z tego
cieszył. Ja też się cieszę. To prawie takie uczucie jak wtedy,
kiedy moi rodzice odwieźli moją siostrę do akademika w
Białostockiej Akademii Medycznej żeby odkryć, że odkąd oni tam
mieszkali nie zmieniono nawet tapety. Jeśli czyta to Jakoplić Josip
z Zagrzebia, pozdrawiam serdecznie. Na pewno spędził tu miłe
chwile.
Dawno nie mieszkałam z kimś
nieznajomym w pokoju. Plus jest taki, że nieznajomi bardzo szybko
stają się znajomymi, kumplami, w internatach zawiązuje się
przyjaźnie i braterstwa krwi (nierozsądne, ale jakże indiańskie).
Moja współlokatorka jeszcze nie przybyła. Nie wiem, czy przyjedzie
z ciepłych/zimnych krajów, czy raczej będzie Czeszką, Morawianką
lub Ślązaczką – póki co pozostają mi domysły. Może to
nieładnie z mojej strony, że zajęłam wszystkie lepsze pozycje.
Chociaż z drugiej strony – kdo dřív přijde,
ten dřív mele.
Gdybym nie mieszkała
na parterze, z moich okien rozciągałby się widok na Klášterní
záhradu, czyli tarasowe ogrody klasztora
na Břevnově. Wybrałam
się tam dzisiaj na spacer, nieświadomie za swój cel obierając
najdalszą z możliwych bram wejściowych. W rezultacie niewiele
zobaczyłam (co obiecuję nadrobić), ale za to zjadłam przepyszną
kanapkę na świeżym powietrzu. Czy to bardzo źle, że w drodze
powrotnej okazało się, że o wiele lepsze wejście do ogrodów jest
koło mojego nowego akademika? Staram się nie oceniać ;)
Nie mam czajnika, ani
garnka nawet. Przywiezione z domu zapasy herbaty mogę sobie co
najwyżej pocmoktać. Oł je! Ahoj przygodo!*
Filmik kalmie jak nic toż to moja rodzma Hvezda a nie żaden Vietrnik. Standardem co prawda odbiega od rzeczywistości aczkolwiek nie narzekam!
OdpowiedzUsuń