środa, 3 października 2012

Vítejte na Větrníku!


Udało się. Po wstaniu o bezbożnej godzinie (czyli w zasadzie każdej przed ósmą), przejechaniu swoich kilometrów, przesiadkach i perypetiach tramwajowych, jestem! Z plecakiem na plecach, torbami i tobołkami sunę ku przeznaczeniu (patos) lub raczej przyszłemu miejscu zamiesz(k)ania.
Witają mnie miłe panie, chyba cieszą się, że chociaż z Erazmusa – dogadam się z nimi po czesku. Potem przemiła pani w bloku trzecim (brzmi więziennie?) pokazuje mi co, gdzie i jak. Opuszcza mnie jeszcze przed otwarciem przeze mnie drzwi. Czy celowo?
Na forum tegorocznych Erazmusów z Větrníka kilka dni temu pojawił się ten filmik:

Miła zapowiedź, świetny suspens w muzyce, ale... To chyba jest jakiś nowszy pokój.
Łóżka zestawione stopami na pewno są jakimś czynnikiem integracyjnym, a szum lodówki będzie mnie kołysał do snu. Strategicznie wybrałam wszystko bliżej okna. Plus – duże biurko, minus – składa się z wielkiego, podłamanego blatu opartego o dwie szafki. Ale to nic, jest przestrzeń twórcza i tajna szuflada, jest ok.

W szafie znalazłam podpis z 1988 roku. Jakiś Jugosłowianin mieszkał tu przez rok i bardzo się z tego cieszył. Ja też się cieszę. To prawie takie uczucie jak wtedy, kiedy moi rodzice odwieźli moją siostrę do akademika w Białostockiej Akademii Medycznej żeby odkryć, że odkąd oni tam mieszkali nie zmieniono nawet tapety. Jeśli czyta to Jakoplić Josip z Zagrzebia, pozdrawiam serdecznie. Na pewno spędził tu miłe chwile.



Dawno nie mieszkałam z kimś nieznajomym w pokoju. Plus jest taki, że nieznajomi bardzo szybko stają się znajomymi, kumplami, w internatach zawiązuje się przyjaźnie i braterstwa krwi (nierozsądne, ale jakże indiańskie). Moja współlokatorka jeszcze nie przybyła. Nie wiem, czy przyjedzie z ciepłych/zimnych krajów, czy raczej będzie Czeszką, Morawianką lub Ślązaczką – póki co pozostają mi domysły. Może to nieładnie z mojej strony, że zajęłam wszystkie lepsze pozycje. Chociaż z drugiej strony – kdo dřív přijde, ten dřív mele.

Gdybym nie mieszkała na parterze, z moich okien rozciągałby się widok na Klášterní záhradu, czyli tarasowe ogrody klasztora na Břevnově. Wybrałam się tam dzisiaj na spacer, nieświadomie za swój cel obierając najdalszą z możliwych bram wejściowych. W rezultacie niewiele zobaczyłam (co obiecuję nadrobić), ale za to zjadłam przepyszną kanapkę na świeżym powietrzu. Czy to bardzo źle, że w drodze powrotnej okazało się, że o wiele lepsze wejście do ogrodów jest koło mojego nowego akademika? Staram się nie oceniać ;)

Nie mam czajnika, ani garnka nawet. Przywiezione z domu zapasy herbaty mogę sobie co najwyżej pocmoktać. Oł je! Ahoj przygodo!*

1 komentarz:

  1. Filmik kalmie jak nic toż to moja rodzma Hvezda a nie żaden Vietrnik. Standardem co prawda odbiega od rzeczywistości aczkolwiek nie narzekam!

    OdpowiedzUsuń